Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Witka i Risky w Cusco i Machu Picchu

Redakcja
Dwójka poznaniaków - Witka i Risky - wracają z emigracji do domu... dookoła świata. Przeczytajcie o ich spotkaniu z inkaską kulturą.

Tydzień temu zostawiliśmy Witkę i Riskyego opuszczających Limę. Dziś dalsza część ich fascynującej relacji z podróży:

W Cusco czekała na nas kolejna niespodzianka. Niestety, nie była to opiekuńcza Nancy. Dopadło nas soroche, czyli choroba wysokościowa.

Cusco położone jest na 3400 m n.p.m., czyli prawie kilometr wyżej niż nasze poczciwe Rysy. Choroba wysokościowa może objawiać sie na różne sposoby. Witka na przykład straciła totalnie zdolność obliczania prostych rachunków matematycznych (jak dodawanie i odejmowanie), do tego padła jej koordynacja ruchów, co w mieście pełnym schodów i brukowanych ulic może być zgubne. Riskiemu natomiast zbuntował się żołądek, który zdołaliśmy skutecznie okiełznać. Oboje natomiast odczuwaliśmy ogromne zmęczenie mówiąc i chodząc. Postanowiliśmy więc ograniczyć komunikację ustną do minimum i chodzić jak najwolniej. Powietrze jest tak rzadkie, że każdy ruch spala nam masę energii. Pomaga tutaj mate de coca – herbata z liści koki, która pomaga organizmowi przyzwyczaić się do wysokości i łagodzi poczucie głodu.

Cusco zaskoczyło nas bardzo pozytywnie. Miasto niewiele mniejsze od Poznania (ponad 400 tys. mieszkańców) prezentuje sie wyśmienicie. Przynajmniej stare miasto. Pełne charakteru, wąskich uliczek, kolorowych przechodniów. Cusco położone jest w dolinie, otoczone wzniesieniami Andów, które widoczne są z każdego miejsca w mieście. Powoduje to uczucie odizolowania i miasto wydaje nam sie bardzo nie z tego świata, trochę niczym Wenecja.

Unikając naganiaczy

Dużo chodziliśmy po starym mieście. Bardzo wolno, nie mówiąc za wiele, Witka potykając sią o co drugi krawężnik a Risky rozmawiając ze swym żołądkiem. Chłonęliśmy nowe obrazy, kolory, dźwięki i zapachy. Mimowolnie zwróciliśmy uwagę, że pojecie „obsługa klienta” ma tutaj bardzo specyficzne znaczenie.  Jest tu mnóstwo naganiaczy – czyli ludzi stojących na ulicach, którzy próbują w ciągu 10 sekund przedstawić dwudziestostronicowe menu pobliskich restauracji. Do tego masa artystów ulicznych, którzy nie siedzą grzecznie ze swoimi dziełami przy ulicach, tak jak w Europie. Tutaj podchodzą do przechodniów, pokazując swe, niekiedy świetne, rysunki (oraz rękodzieła, biżuterię, odzież), sugerując, że są najlepsi w okolicy.

Do tego czyścibuci. Chodzący ze swoim warsztatem pod pachą  i próbujący przekonać cię, że twoje buty są zupełnie nieprzyzwoicie brudne i że powinieneś się wstydzić. Do tego dochodzi specjalna rasa sprzedawców – panie ekspedientki. One też raczej grzecznie nie siedzą za ladami. Potrafią nawoływać do nieszczęsnych przechodniów z wnętrza sklepu,  reklamując swój towar i jego walory. Nie daj boże okazać zainteresowanie. Wtedy masz na sobie kilkanaście ręcznie szytych szat, biżuterii i innych dziel. Nawet jakbyś chciał coś kupić to twim pierwszym odruchem samozachowawczym jest uciekać.

Podróż do inkaskich źródeł

W hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, daliśmy się namówić na objazd po Świętej Dolinie Inków, ciągnącej się wzdłuż rzeki Urubamba, łącznie z wizytą w Machu Picchu.
Już podczas pierwszych 10 minut w autobusie zauważyliśmy, że do dziś, w naprawdę wielu miejscach w Świętej Dolinie, można jeszcze podziwiać tarasy – technologie rolnicza, którą rozwinęły cywilizacje prekolumbijskie, adaptując zbocza gór pod uprawy ziemniaków i zbóż. Tak na marginesie, to od nich mamy nasze pyry. Pamiętajcie o tym jedząc następnego gzika.

W pierwszej kolejności dotarliśmy do Pisac – pozostałości po Świętym Mieście Inków, następnie do Ollantaytambo. Tak wiemy, świetna nazwa. Nie każcie nam jej powtarzać. Ollantaytambo jest zbudowane na planie inkaskiego miasta z wieloma pozostałościami ich cywilizacji, łącznie z ruinami świątyni i wysokimi tarasami. Uważane było za Święte Miasto Inków. Jest to jedyne miasteczko, gdzie można zapoznać się z urbanistyczna myślą prekolumbijczyków. Niewiele różna od naszej, europejskiej, tak na marginesie. W Ollantaytambo wsiedliśmy do pociągu, który dowiózł nas późnym wieczorem do Aguas Calientes - miasteczka  żyjącego głównie z turystów odwiedzających Machu Picchu.

Lecznicze działanie Machu Picchu

Z rana, jeszcze przed świtem, przywitała nas ulewa. Na szczęście szybko zelżała i o 5.30 rano wsiedliśmy do busa wiozącego nas do bram Machu Picchu (Ma Pi). Nie musimy wspominać, że kolejki i masa ludzi to jest tutaj norma. Nawet o 5.30 rano. Machu Picchu jest dostępne dla turystów od świtu do zmierzchu, mieliśmy to szczęście być w pierwszej 200 ludzi którzy tam weszli tego dnia. Weszliśmy około 6.30.  Dziennie Ma Pi odwiedza ok. 2500 ludzi… Nie przepadamy za tłokiem, ale gdy weszliśmy na teren Ma Pi zapomnieliśmy o całym świecie i wszystkich ludziach dookoła. Miejsce po prostu rozłożyło nas na łopatki. Nie ważne, ile się o tym czyta, ile zdjęć ogląda, ile analiz przeprowadzi, jakie się ma oczekiwania, każdego ono po prostu zaskoczy swym pięknem. Pomimo stada wrzeszczących Amerykanów MaPi epatowało ogromnym spokojem i naładowało nas  pozytywną energią. Spędziliśmy tam 7 godzin, po prostu chodząc, siedząc i nie mogąc się nadziwić jak naturalnie i pięknie to miasto wygląda pośród andyjskich wzgórz. Moglibyśmy tam zostać kilka dni i w ogóle się nie nudzić. 

Nie znaliśmy osobiście żadnego Inka, ale wydaje się nam, że byli to bardzo mądrzy ludzie. Sposób, w jaki organizowali miasto i rolnictwo był o wiele bardziej zaawansowany niż w tym samym czasie w Europie. Do tego prawo. Było proste i bez paragrafów: za kłamstwo i kradzież – kara śmierci, za lenistwo – wygnanie z miasta. To sie nazywa porządek. Beata Pawlikowska miała racje pisząc, że Machu Picchu jest jednym z niewielu miast na świecie naładowanych pozytywną energią. Wizyta w Ma Pi zadziałała na nas niemalże terapeutycznie, jakoś dziwnie nas uspokoiła i napełniła radością.

Po czym wróciliśmy do rzeczywistości. Czyli do Cusco. Po kilkugodzinnej podróży wysiedliśmy z autobusu i podczas pięciominutowego spaceru do naszego hostelu zdołaliśmy odpowiedzieć 40 razy „no gracias” ulicznym artystom i przekonać trzech czyścibutów, że nie wstydzimy sie za nasze buty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto