Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Boliwia – państwo w konflikcie z asfaltem

Redakcja
Witka i Risky – młodzi poznaniacy wracający z londyńskiej emigracji do domu podróżują dookoła świata. Tym razem dotarli do Boliwii. Poznajcie ich opowieść.

Nasza przygoda z Boliwią zaczęła się nad jeziorem Titicaca. Z peruwiańskiego Puno pojechaliśmy autobusem do boliwijskiego Copacabana. Przekroczyliśmy granicę, dostaliśmy pieczątki z błędem ortograficznym w biurze (INmigration), przywitaliśmy się z kilkoma boliwijskimi psami i już byliśmy w Boliwii. Copacabana okazała się uroczym, zszarzałym i podniszczonym miasteczkiem z miłymi ludźmi i kupą kurzu. Wsiedliśmy tam w autobus do stolicy Boliwii – La Paz. Przez większość naszej kilkugodzinnej podróży widzieliśmy jezioro Titicaca, co po raz kolejny uświadomiło nam, jak ono jest ogromne.

Motocross autobusem

Pominiemy opis La Paz, skąd oboje chcieliśmy się jak najszybciej wydostać. W La Paz udało nam się dostać jedne z ostatnich miejsc na dwunastogodzinny nocny autobus do Uyuni na południu Boliwii. Nasz autobus – jak to określili nasi izraelscy współpasażerowie – bardziej przypominał ciężarówkę niż auto do przewodu pasażerów. Ale tą małą wadę rekompensował ogromny samolot Boeing namalowany na obu bokach autobusu.

Żadne z nas nie zdawało sobie sprawy, że ta trasa to tor motocrossowy. Tak przynajmniej podpowiadał nam rozsądek. Wydawało się nam, że kierowca dostaje specjalne premie za zaliczanie wszystkich dołów i kamieni na trasie. Witka bała się, że wytrzęsie wszystkie zdjęcia z dysków i wspomnienia z mózgu. Czasami myśleliśmy, że autobus mknie po prostu przez boliwijskie wysoczyzny, nie bacząc na to, dokąd zmierza droga… właśnie określenie „droga” raczej tutaj nie pasuje. Bardziej odpowiednie słowo to „szlak”.

Rano, kiedy mieliśmy okazję zobaczyć cokolwiek za oknem, okazało się, że cała trasa z La Paz do Uyuni to po prostu droga polna. Przepraszamy – szlak polny. Szerokości wahającej się od 1,5 do 3 metrów. Nie musimy wspominać, że znaki drogowe w Boliwii to raczej zbędny luksus. To jedna z głównych tras w Boliwii. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to dopiero początek i że przez następne pięć dni podróży po Boliwii nie ujrzymy ani centymetra asfaltu.

Wszystko z soli

W Uyuni zrobiliśmy sobie dzień przerwy na uspokojenie po tym dwunastogodzinnym trzęsieniu ziemi. Oczywiście w Uyuni też nie było asfaltu. Mimo to miasteczko zauroczyło nas swoim oazowym charakterem i ciekawymi ludźmi. Po tym postanowiliśmy udać się na trzydniową wyprawę jeepem po boliwijskich pustyniach, lagunach, solniskach i cudach natury. Razem z parą Kolumbijczyków, Amerykanką i Meksykaninem wsiedliśmy do 12-letniej toyoty landcruiser.

Witka miała wrażenie, że Risky bardziej zainteresowany był autem niż tą wyprawą, niewiele wyglądając za okno i rozmawiając o parametrach z kierowcą. Trzeba zaznaczyć, że nasz kierowca (jednocześnie kucharz i przewodnik) nie mówił po angielsku. Risky po hiszpańsku też nie. Jakimś cudem obaj się rozumieli.

Trzydniowa przygoda zaczęła się od wizyty na cmentarzysku pociągów, a potem kilkugodzinnym trawersem największego solniska na świecie – Salar de Uyuni, o powierzchni równej trzeciej części Wielkopolski. Ogromne, płaskie jak lustro solnisko ciągnie się po horyzont. Totalnie abstrakcyjne miejsce, gdzie bawiliśmy się przez chwilę perspektywą i bryłami soli. Pierwszy nocleg spędziliśmy w hotelu zbudowanego ze soli. Cegły z soli, spoiwa (zaprawa) z soli, krzesła, stoły, nawet łóżka były z soli. Oczywiście jedzenie nie było słone. Ceny za to - bardzo. Do tego prąd tylko trzy godziny dziennie.

Relaks pod gwiazdami

Następne dni spędziliśmy na pokonywaniu pustyni i oglądaniu wulkanów, flamingów i lagun. Risky analizował kamienie i piasek, Witka strzelała zdjęcia. Nie musimy wspominać, że dróg tam nie było. Nawet szlaków. Czasami sunęliśmy po prostu w kierunku znanym jedynie kierowcy, przez pustynie, piaski, góry, czy pomniejsze solniska. Ostatnią noc tej niesamowitej podróży spędziliśmy w „hotelu” pośrodku pustyni, na wysokości 4300 m n.p.m. W nocy temperatura spadła poniżej zera, ale to nie przeszkodziło nam pójść oglądać gwiazdy, które układają się tu w zupełnie nam nieznane wzory. Znaleźliśmy Krzyż Południa, pomachaliśmy kilku spadającym gwiazdom i bez czucia w palcach poszliśmy spać. Następnego dnia czekała nas przeprawa do Chile.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto