Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Patagonia - lodowce, psy i... pumy

Redakcja
Dookoła świata wracają do Poznania z londyńskiej emigracji Witka i Risky. Po trzygodzinnym locie z Buenos Aires wylądowali w El Calafate w Patagonii.

Oto ich opowieść:

Jesteśmy na tej samej szerokości geograficznej co Polska, tylko na drugiej stronie półkuli. Tutaj jest środek wiosny. Jesteśmy tu dopiero tydzień, a wydarzyło się już tak wiele, że nie wiemy od czego zacząć. Będzie to długa opowieść, wiec lepiej się uzbroić w herbatę i cierpliwość. Zaczynamy.

Lodowce i wiatr

Dojeżdżając z lotniska do miasteczka El Calafate mieliśmy okazję oswoić się z nowym krajobrazem. Turkusowe jezioro Argentino, równiny, pagórki i wszelkiego typu góry. Małe, duże, okrągłe, pionowe, ośnieżone, zalesione, trawiaste, kamieniste, granitowe, piaszczyste. Przed miasteczkiem wydawało nam się, że mieszkańcom mało tej ogromnej przestrzeni, gdyż domy porozrzucane są po okolicy jak kapsle na stole bilardowym. Centrum trochę bardziej skondensowane, aczkolwiek i tak szerokie ulice i niska zabudowa stwarzała trochę atmosferę miasteczka z przystanku Alaska.

Perito Moreno to nazwa jęzora lodowca (część czapy lodowca Hielo del Sur), która wpada do jeziora Lago Argentino i który można podziwiać z niewielkiej odległości z półwyspu Magellanes, w parku narodowym Los Glaciares, jakieś 80 km od miasteczka. O tej porze roku 60-metrowa, pionowa ściana jęzora topi się odrywając kawały lodu, które wpadają z impetem i hukiem do jeziora. Tam też się wybraliśmy oglądać to cudo. W upiornym, wszechobecnym, patagońskim wietrze. Cudo nie rozczarowało nas ani sekundy. Nie będziemy opowiadać, lepiej popatrzeć na te kilka zdjęć, które w pocie czoła udało nam się załadować na tym końcu świata.

W El Calafate mieliśmy kilka ciekawych przygód, między innymi z psem z kulawą nogą.

Historia o psie z kulawą nogą

W ramach przerywnika opowiemy ciekawa, zupełnie niekrajoznawczą historię jaka nam się przydarzyła w El Calafate. Jednego wieczora postanowiliśmy wybrać się nad brzeg Lago Argentino, by oglądać zachód słońca. Obwiązani więc po czoło, z rękami pod pachami ruszyliśmy pod wiatr, pod kątem 45 stopni w stronę jeziora. Musimy tutaj zaznaczyć, że w miasteczku jest dość sporo psów. Nie wiemy, czy to polityka władz, by wszystkie psy biegały wolno, czy też są one bezpańskie. My obstawiamy przy tej drugiej wersji.

Podczas spaceru ku Zachodowi napotkaliśmy ich w sumie około 15. Jeden z nich – duży, rudy kundel z kulawa noga – wyjątkowo nas polubił. Gdy nas zobaczył, uśmiechnął się (czyli zamajtał szaleńczo ogonem) i postanowił się przyłączyć. Dziwne to było, bo ani go nie zachęcaliśmy, ani nawet nie zwracaliśmy na niego uwagi. Gdy doszliśmy do mokradeł otaczających jezioro, zatrzymaliśmy się, by popodziwiać dzikie ptactwo i flemingi, które moczyły się w pobliskiej kałuży (patagońska kałuża = polskie jezioro średnich rozmiarów). Pies nagle gdzieś zniknął, by po chwili wrócić dumnie, z szerokim uśmiechem i czymś w pysku. Pomyśleliśmy, że niesie kamień w celu umilenia sobie czasu i naciągnięcia nas na darmową rozrywkę pt. aport. Pomyliliśmy się. Psina położyła nam u stop jajko. Duże jajo, pewnie dzikiej kaczki. Położył delikatnie przy naszych nogach i usiadł obok nas nie oczekując niczego. To sie nazywa autoreklama. Zaniemówiliśmy. Siedział tak przy nas z dumną miną, zdającą się mówić – może i mam kulawą nogę, ale i tak jestem najlepszy w okolicy. Fakt, że na mokradłach biegało jeszcze kilka psów, ale żaden nie wpadł na pomysł, żeby przekupić nas jajkiem. Niesamowite, nie wiedzieliśmy przez chwilę co zrobić…

Niestety, jako prawi obywatele, zdajemy sobie sprawę, że przyjmowanie łapówek i darowizn od nieznajomych jest rzeczą nielegalną. Przestraszeni więc komisją lustracyjną postanowiliśmy zostawić jajko i oddalić się w innym kierunku. Pies towarzyszył nam jeszcze jakieś 10 minut, idąc równo przy lewej nodze Riskyego. Jak widać jajko też go przestało interesować. Ono przecież nie było dla niego, tylko dla nas. Ech, nieprzekupni ci Polacy. Kiedy schodziliśmy z jego rewiru, pomachał nam na pożegnanie i pewnie poszedł szukać bardziej przekupnych turystów. Co to był za pies? Może szukający zatrudnienia pies-przewodnik dla ornitologów? Nie mamy pojęcia. Zastanawiamy sie co by było, gdybyśmy przygarnęli tą kulawą psinę… Czy zacząłby nam przynosić w zębach dzikie kaczki? Albo, nie daj boże, flemingi??

Trzy dni w towarzystwie Fitz Roya

Wiadomość tygodnia:
Polska ekspedycja pod naukowym kierownictwem profesora z Krakowa dokonała dokumentacji fotograficznej rzadko spotykanej pumy patagońskiej.

A teraz cała historia. Od początku.

Fitz Roy, jedna z najpiękniejszych gór Patagonii, znana dobrze wśród wspinaczkowych środowisk, zawsze inspirowała Witkę. Było to jedno z jej marzeń by ją zobaczyć. Ruszyliśmy autobusem w jej okolice, konkretnie do wioski El Chalten. Podczas podróży zaczął padać śnieg… Doznaliśmy szoku. Do tego ten śnieg padał poziomo. Ze względu na te zachodnie wiatry (które tworzą na morzu ryczące czterdziestki). Mieliśmy w planie trzydniowy trek wokół Fitz Roya, ale ta pogoda totalnie nas zaskoczyła. Na nasze szczęście następny dzień wyglądał jak marzenie (nie licząc wiatru i doraźnych opadów śniegu) i ruszyliśmy na szlak.

W pierwszych godzinach marszu spotkaliśmy… Polaka. Były dziekan Politechniki Krakowskiej okazał się być świetnym towarzyszem w marszu i następne pół dnia przeszliśmy razem. Nasłuchaliśmy się opowieści o wspinaczkach górskich, o Polskiej drużynie, która zdobyła Fitz Roya, a którą nasz dziekan znał osobiście. Nam, patrząc na tą górę, ciągle nie chce się wierzyć, że ludzie naprawdę wspinają się na jego szczyt. Zdobycie Fitz Roya najłatwiejszym odcinkiem trwa trzy dni. Trzy dni na pionowej ścianie, w towarzystwie tego zabójczego wiatru. Nie wierzymy :)

Idąc tak za Dziekanem, przez moment poczuliśmy się trochę jak studenci na praktykach. W pewnym momencie nasz nowy lider rzucił hasło: Puma. Oczywiście myśleliśmy, że to żart, ale miny nam spoważniały, kiedy 15 metrów od nas, widoczne jak na dłoni pokazały się nam dwie pumy. Chwila konsternacji, patrzenia sobie w oczy i pumy totalnie nas zignorowały, odchodząc spokojnie w swoja stronę. Byliśmy w szoku. Spotkaliśmy na szlaku przewodnika parku, który nakazał nam podzielić się zdjęciami pumy, jakie Risky zrobił, jak już wrócimy do wioski. Okazało sie, że to rzadkość, żeby spotkać pumy tak blisko szlaków. Rozmawialiśmy z innym przewodnikiem, który żyje w okolicy od pięciu lat, chodzi na szlaki 2-3 razy w tygodniu i nigdy w życiu nie widział pumy.

Puma dodała nam adrenaliny i z plecakami 10 kilo lżejszymi ruszyliśmy na nasz pierwsze miejsce noclegowe – czyli lake z widokiem na Fitz Roya. Szliśmy przez totalnie bajkowe krainy z karłowatymi drzewami, zielonymi mokradłami i strumykami czystymi jak powietrze. Wodę można tutaj pić prosto z licznych strumyków, potoków i rzek. Większość z nich bierze swój początek z wszechobecnych lodowców. Ze szlaku, trzeciego dnia wróciliśmy do cywilizacji, totalnie oczarowani ta magiczną krainą…

Przeczytaj więcej o podróży Witki i Riskyego:
Wszystkie smaki boskiego Buenos

Witka i Risky - poznaniacy wracający dookoła świata z londyńskiej emigracji spędzili kilka dni w Buenos Aires. Poznajcie ich przepis na "boskie Buenos".

Do Buenos Aires - droga spełnionych marzeń

Witka i Risky – poznaniacy wracający dookoła świata z londyńskiej emigracji opuścili San Pedro i jadą do Buenos Aires. Przeczytajcie ich relację.

Na najsuchszej pustyni świata

Towarzyszmy Witce i Riskyemu w powrotnej drodze do domu - z Londynu do Poznania. Jadą dookoła świata. Ostatnio opuszczali Boliwię. Przeczytaj ich opowieść.

Boliwia – państwo w konflikcie z asfaltem

Witka i Risky – młodzi poznaniacy wracający z londyńskiej emigracji do domu podróżują dookoła świata. Tym razem dotarli do Boliwii. Poznajcie ich opowieść.

Podryw na magnetofon

Witka i Riksy - dwójka poznaniaków wraca z londyńskiej emigracji do domu - ale dookoła świata. Tym razem zwiedzają jezioro Titikaka i wyspę Taquile.

Witka i Risky w Cusco i Machu Picchu

Dwójka poznaniaków - Witka i Risky - wracają z emigracji do domu... dookoła świata. Przeczytajcie o ich spotkaniu z inkaską kulturą.

Witka i Risky w Limie spotykają Pele i Ronaldinho

Dwójka Polaków wraca z emigracji w Londynie do Poznania trasą... dookoła świata. Z Madrytu dotarli do stolicy Peru - Limy.

Witka i Risky dotarli do Limy!

Dwójka młodych Polaków wraca z emigracji w Londynie do Poznania - ale dookoła świata! Na początku swojej wyprawy wylądowali w Madrycie, a stamtąd polecieli do Limy!

Własny wucet we własnym kącie w Poznaniu - lepszy niż cudze mieszkanie w Londynie

Dwójka młodych Polaków postanowiła wracać do Poznania z emigracji w Londynie, ale dookoła świata. Dziś robią ostatni remanent przed podróżą.

Witka i Risky wracają do domu. Dookoła świata!

Dwójka młodych Polaków postanowiła wrócić z Londynu do Poznania. Ale żeby nie był to zwyczajny powrót z emigracji – wyruszają w podróż dookoła świata!
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto