Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożegnanie z ciepłem Australii

Redakcja
Przed powrotem do Polski, Witka i Risky zdobyli jeszcze australijskie góry - w tym najwyższy szczyt - Górę Kościuszki.

Po tygodniu spędzonym w Sydney ruszyliśmy w góry. Dokładniej w Góry Niebieskie. Dlaczego Niebieskie? Drzewa eukaliptusowe gęsto porastające teren tego parku narodowego wydzielają olejki/opary, które nadają krajobrazowi niebiesko-granatowa poświatę. A dlaczego w ogóle Góry? Tego do końca nie wiemy. Góry Niebieskie są bowiem seria wąwozo-dolin, w które „zagląda się” z wyniesionego terenu. Trzeba tutaj wspomnieć, że zanim ruszyliśmy w góry, jeszcze w Sydney, poznaliśmy rodaków – rodzinke z Wrocławia, która przemieszcza się hurtem dookoła świata (hoparoundtheglobe.com). Ta znajomość okazała sie dość istotna, gdyż los postanowił łączyć od czasu do czasu nasze ekipy. I tak, drugiej nocy w Blue Mountains, na polu namiotowym pośrodku parku narodowego, 8 km od najbliższej wioski i asfaltu, wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkowo. Chyba Polacy lubią chodzić tymi samymi ścieżkami :)


Pustka eukaliptusowego lasu

W Górach Niebieskich sporo chodziliśmy… Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu Blue Mountains bardziej pasowałoby powiedzieć, że dużo schodziliśmy. Zeszliśmy więc najkrótszym i najbardziej stromym szlakiem do Blue Gum Forest (dwukilometrowy szlak pokonujący 320 m w pionie). Blue Gum Forest to eukaliptusowy las w dolinie rzeki Grose, który został ocalony od wycięcia przez zapalonych bushwalkerów w latach 30. XX wieku. Ten magiczny las potężnych drzew mimo, że jest jedną z najciekawszych atrakcji parku narodowego Blue Mountains, jest dość trudno dostępny. Co za tym idzie – na szlaku minęliśmy tylko kilka osób, a w samym lesie mieliśmy szczęście być sami.

Przeszliśmy też fragment najdłuższego pieszego szlaku – Six Foot Track. Doszliśmy nim, w dolinie Megalong, do Bowtells Bridge – mostu wiszącego dla piechurów. Nie lada zabawa chodzenie po takim niestabilnym moście. Do tej atrakcji dołączyliśmy kąpiel w rzece i wylegiwanie sie na kamieniach, niczym rasowe gady.

Wioski-duchy

Z Gór Niebieskich ruszyliśmy prosto w góry. Do Parku Narodowego Kościuszko. Mała lekcja wymowy. Czy myślicie, że wiecie jak wymawiać „Kościuszko”? Na pewno nie. W Australii „Kościuszko” to „kozjosko”. Taka jest wymowa i nie próbujcie nawet próbować nauczyć ich mówić poprawnie.

Pierwszą noc w Parku spędziliśmy w Yarrangobilly, prosperującej niegdyś wiosce, o której istnieniu świadczy obecnie tylko jeden budynek. Do tego opuszczony. Na terenie Parku Narodowego jest sporo takich wiosek-duchów. Powodem ich śmierci (głównie w latach 60. XX wieku) było przejęcie tych terenów pod skrzydła parku narodowego. Mieszkańcy wiosek żyli głównie z hodowli bydła i kopalni (głownie złota) – zajęć, których nie można było kontynuować na terenach parku narodowego. Po tych wioskach i miasteczkach pozostały gdzieniegdzie opuszczone chaty i tablice informujące o historii miejsca.

Ze znajomymi na Kościuszkę

Kościuszko przezywa szczyt sezonu w zimie, kiedy to spada dość spora ilość śniegu  otwiera sezon narciarski. Lato jest „pozasezonowe”, co nas dziwi, biorąc pod uwagę masę atrakcji jakie czekają na przybyszów i malownicze, zielone krajobrazy. Jedna z takich atrakcji jest Thermal Pool – basen zorganizowany w miejscu górskiego źródła, w dolinie rzeki Yarrangobilly, pośród eukaliptusowego lasu. Woda w nim jest delikatnie mineralizowana, o stałej temperaturze 27 stopni i z szybkością przepływu wody 100 000 litrów na godzinę. Basen nie jest łatwo dostępny, co za tym idzie – niewielu ludzi tam dociera.

Jak już wspominaliśmy los łączył nas z wrocławską rodziną podróżników. Złożyło się tak, że obie nasze drużyny planowały atak na najwyższy szczyt Australii w tym samym czasie. Prowadzeni regułą „w kupie raźniej” postanowiliśmy połączyć nasze siły i wspólnie wejść na Kościuszkę. Spotkanie organizacyjne odbyło się wieczorem przed atakiem, w Geehi, w dolinie Flat Plains – królestwie kangurów i dzikich koni Brumby. Tego wieczoru odbył się też inny, raczej nie planowany atak. Złączone grupy much i komarów przeprowadziły zmasowany szturm na nasze nogi. Ustaliliśmy więc w tempie ekspresowym kilka szczegółów naszej trasy, wznieśliśmy błyskawiczny toast za sukces blogowy naszych towarzyszy (blog wrocławian hoparoundtheglobe.com został zakwalifikowany do konkursu na blog roku portalu Onet) i w podskokach rozskakaliśmy sie do naszych obozowych sypialni.

Martwe eukaliptusowe pola

Z rana dotarliśmy na start naszej 23-kilometrowej trasy – na małą polanę Dead Horse Gap (1570 m n.p.m.). Rozejrzawszy się pospiesznie, czy nie ma na trasie żadnych zdechłych koni, ruszyliśmy z uśmiechami ku szczytowi (2228 m n.p.m.).  Pierwszy etap naszej trasy wiódł przez magiczny las skarłowaciałych, martwych, białych eukaliptusów z niską, bujną i kolorową roślinnością alpejską.

W 2003 roku Park Narodowy Kościuszko doznał ogromnych strat podczas potężnego pożaru, który zniszczył dużą część lasów eukaliptusowych. Obecnie owe eukaliptusy to po prostu martwe, białe drzewa, które nadają parkowi wyjątkowego charakteru. Po jakiś dwóch godzinach marszu weszliśmy w wyższe partie gór, skończył się las i naszym oczom ukazały się panoramy Gór Wododziałowych. Nie licząc zimnego, niesprzyjającego wiatru tuż przed szczytem, pogoda dopisywała nam cały czas... Po 4,5 godz. w ruchu dotarliśmy w końcu na szczyt. Tam dowiedzieliśmy się, że Strzelecki nazwał ten najwyższy szczyt Australii Górą Kościuszki gdyż przypominał mu kształtem krakowski Kopiec Kościuszki… Hmmm…

Musimy tu wspomnieć, ze Paweł Edmund Strzelecki – podróżnik-pionier, pochodził z Poznania i był pierwszym Europejczykiem, który zdobył szczyt Australii i go opisał. Poza tym Strzelecki dokonał badań i dokumentacji wielu części wtedy dziewiczej dla Europejczyków Australii. Jego imię, mimo niezrozumiałej dla lokalnych logiki pisowni i niewysławialnej wymowy, powtarza się często w nazwach rzek, gór, tras, parków Australii.

Czas wracać

Po sesji zdjęciowej na szczycie Australii i reanimacji kanapkami/zupkami chińskimi ruszyliśmy w drogę powrotną. Szło nam się bardzo dobrze. Witka wybrała poważne dyskusje o filmach, książkach i tresowanych psach z młodszymi na czele, podczas gdy Risky pogłębiał swą wiedzę telefoniczno-komputerowo-kulinarną na tyłach ze starszymi. Dzieciaki nie dawały znaku zmęczenia i w dobrym tempie i świetnych humorach z powrotem dotarliśmy po trzech godzinach do Dead Horse Gap. Kościuszko okazał się łaskawy, częstował nas sowicie słońcem, wyśmienitą widocznością i panoramą 360 stopni ze swojego wierzchołka.

Trasa na najwyższy szczyt Australii to nasz ostatni poważny trek przed powrotem do Polski. Powoli pakujemy się na lot za kilka dni i psychicznie przygotowujemy na zmianę temperatury o jakieś 40 stopni…

Aby zobaczyć więcej zdjęć wystarczy kliknąć w mianiaturki w galerii poniżej.

Przeczytaj więcej o podróży Witki i Risky'ego dookoła świata:
Sydney – rajskie miasto

Witka i Risky zakończyli podróż dookoła świata. My możemy poznać ich refleksje na temat Sydney – miasta ludzi aktywnych i zwierząt w każdej postaci.

Australia, o jakiej nie słyszeliście

Witka i Risky opuścili już australijski outback i przemierzają Australię tropikalną. Po drodze palmy, kolorowe papugi, soczysta, różnorodna zieleń, szalony turkusowy ocean...

Kopalnie opali, martwe modliszki i burza

Witka i Risky - wracający dookoła świata z londyńskiej emigracji poznaniacy - opuśclili Melbourne i ruszyli na zachód Australii, słynną Great Ocean Road.

Do Australii bez przewodnika

Witka i Risky - dwoje poznaniaków wracających z Londynu do domu dookoła świata opuścili już Nową Zelandię. Lot do Melbourne zrekompensował im deszczowe dni na lądzie.

Witka i Risky zdobywają Nową Zelandię – cz. 2

Dwójka poznaniaków wraca z londyńskiej emigracji do domu bardzo okrężną drogą – bo dookoła świata. Oto kolejny odcinek ich relacji z podróży, tym razem z nowozelandzkiej Wyspy Południowej.

Witka i Risky zdobywają Nową Zelandię - cz. 1

Poznaniacy wracający z zarobkowej emigracji w Londynie – Witka i Risky – zwiedzili już Nową Zelandię. Najpierw przedstawiamy ich opowieść o Wyspie Północnej.

Pozdrowienia z Mordoru

Witka i Risky – poznaniacy wracający dookoła świata z brytyjskiej emigracji dotarli do Nowej Zelandii.

Kierunek: Nowa Zelandia

W swojej podróży dookoła świata Witka i Risky – dwoje poznaniaków wracających w ten sposób z emigracji w Londynie – dotarli do Santiago. To ich ostatni przystanek w Ameryce Południowej.

Slalomem przez Patagonię

Dwójka poznaniaków - Witka i Risky wracają z emigracji do domu - ale dookoła świata. Przez Patagonię podróżują... promem.

U ludzi, którzy lubią zimno

W swojej podróży dookoła świata Witka i Risky dotarli do Patagonii - krainy, gdzie ludzie lubią zimno.

Patagonia - lodowce, psy i... pumy

Dookoła świata wracają do Poznania z londyńskiej emigracji Witka i Risky. Po trzygodzinnym locie z Buenos Aires wylądowali w El Calafate w Patagonii.

Wszystkie smaki boskiego Buenos

Witka i Risky - poznaniacy wracający dookoła świata z londyńskiej emigracji spędzili kilka dni w Buenos Aires. Poznajcie ich przepis na "boskie Buenos".

Do Buenos Aires - droga spełnionych marzeń

Witka i Risky – poznaniacy wracający dookoła świata z londyńskiej emigracji opuścili San Pedro i jadą do Buenos Aires. Przeczytajcie ich relację.

Na najsuchszej pustyni świata

Towarzyszmy Witce i Riskyemu w powrotnej drodze do domu - z Londynu do Poznania. Jadą dookoła świata. Ostatnio opuszczali Boliwię. Przeczytaj ich opowieść.

Boliwia – państwo w konflikcie z asfaltem

Witka i Risky – młodzi poznaniacy wracający z londyńskiej emigracji do domu podróżują dookoła świata. Tym razem dotarli do Boliwii. Poznajcie ich opowieść.

Podryw na magnetofon

Witka i Riksy - dwójka poznaniaków wraca z londyńskiej emigracji do domu - ale dookoła świata. Tym razem zwiedzają jezioro Titikaka i wyspę Taquile.

Witka i Risky w Cusco i Machu Picchu

Dwójka poznaniaków - Witka i Risky - wracają z emigracji do domu... dookoła świata. Przeczytajcie o ich spotkaniu z inkaską kulturą.

Witka i Risky w Limie spotykają Pele i Ronaldinho

Dwójka Polaków wraca z emigracji w Londynie do Poznania trasą... dookoła świata. Z Madrytu dotarli do stolicy Peru - Limy.

Witka i Risky dotarli do Limy!

Dwójka młodych Polaków wraca z emigracji w Londynie do Poznania - ale dookoła świata! Na początku swojej wyprawy wylądowali w Madrycie, a stamtąd polecieli do Limy!

Własny wucet we własnym kącie w Poznaniu - lepszy niż cudze mieszkanie w Londynie

Dwójka młodych Polaków postanowiła wracać do Poznania z emigracji w Londynie, ale dookoła świata. Dziś robią ostatni remanent przed podróżą.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto